„Dlaczego chcecie jechać do Filadelfii? Tam nie ma nic ciekawego, a poza tym jest niebezpiecznie i czarno!” – mówiono nam. W związku z tym przeszukaliśmy Internet w poszukiwaniu informacji o bezpieczeństwie w tym niesławnym mieście. Ktoś stworzył nawet mapę, dokładnie pokazującą, w które rejony miasta można się zapuszczać, a które należy omijać szerokim łukiem. Na szczęście centrum i większość miejsc, które nas interesowały, były oznaczone na zielono. Poza tym stolica stanu Pensylwania, oferuje kilka ciekawych atrakcji i znajduje się w pobliżu Nowego Jorku, co umożliwia zorganizowanie jednodniowej wycieczki. A poza tym… znacie kogoś kto był w Filadelfii?
Nasz plan wycieczki zakładał wyjazd pociągiem z dworca Penn Station w Nowym Jorku około 8:00 rano i powrót późnym wieczorem. Plan był prawie dobry, ponieważ w tygodniu pociągi regionalnych linii NJ Transit i Septa odjeżdżają trzy razy na godzinę, jednak my jechaliśmy wyjątkowo w niedzielę… Dlatego też najpierw odczekaliśmy na dworcu pełną godzinę, a następnie przez około dwie godziny telepaliśmy się do miejscowości Trenton, gdzie czekaliśmy kolejną godzinę na przesiadkę do Filadelfii. Mieliśmy więc czas na amerykańskie śniadanie w postaci bułki z dziurą (tzw. bagel) z jajem, serem i bekonem. Jednego dnia ktoś w nowojorskiej kolejce powiedział nam, że to tradycyjne amerykańskie śniadanie. Uściślając, jest to napompowana bułka rodem z restauracji pod znakiem dużego „M”, jajo z proszku, obrzydliwy topiony ser i wysmażony bekon, pełniący chyba rolę wisienki na torcie.

Podróż w jedną stronę zajęła sumarycznie trochę ponad cztery godziny. Koszt takiej przejażdżki wyniósł natomiast 26 USD za osobę. Da się oczywiście zrobić to szybciej i skorzystać z bezpośredniego połączenia ekspresowymi liniami Amtrack za jedyne 90 USD w jedną stronę, jednak wydatki, które polski turysta ponosi w związku z pobytem w Nowym Jorku, zwyczajnie zmuszają do oszczędzania.
Można by założyć, że wysiądziemy na dworcu 30th Street w Filadelfii z wielką ulgą, ale widoki, które mieliśmy okazję podziwiać z okien pociągu, nie zachęcały do spacerów. Trochę nad wyraz, ale myślę, że mogę porównać je z przedmieściami Varanasi w Indiach. Nie pomagała również deszczowa pogoda. Ale przecież nie taki diabeł straszny… Dworzec wyglądał już całkiem dobrze: solidny, stary i amerykańsko-wielki budynek.

Wyszliśmy z dworca i pieszo udaliśmy się w stronę miejsca, dla którego tak naprawdę Filadelfia znalazła się na naszej liście miast koniecznych do zobaczenia (właściwie to chyba tylko na mojej liście), ale o tym za chwilę. Podczas dwudziestominutowego spaceru do Museum of Art (muzeum sztuki), mieliśmy okazję zobaczyć, jak wyglądają ulice Filadelfii:


Na pewno nie jest to Manhattan, ale nie jest też aż tak źle jak mówią. Staraliśmy się poruszać po bardziej zaludnionych ulicach, jednak w porównaniu do Nowego Jorku czy Bostonu, w Filadelfii było o wiele mniej ludzi. Z mapy wybieraliśmy więc jak największe przecznice, na których był spory ruch, przynajmniej samochodowy.
Tuż przed Muzeum Sztuki, znajduje się imponujący Washington Monument (pomnik Waszyngtona).

Za pomnikiem, roztacza się natomiast widok na chyba najbardziej znane schody w USA – nieformalnie okrzyknięte mianem „Rocky Steps” (schodami Rocky’ego). To na te schody patrzyło całe nasze pokolenie, dziesiątki razy odtwarzając kasety VHS z filmami opowiadającymi o postaci boksera, stworzonej przez Sylwestra Stalone’a, czyli rozpoznawalnym na całym świecie Rockym Balboa.

Rocky biegał po schodach jeszcze zanim zdążyłem się urodzić, a w kolejnych latach mojego życia, powtarzał tę czynność, kręcąc następne części opowieści o Włoskim Ogierze, które nigdy nie zdążyły się znudzić. Mam nadzieję, że wśród osób czytających ten artykuł, nie ma ignorantów, którzy filmu nie znają, jednak dla tych, którzy mogli zapomnieć, profilaktycznie zamieszczam krótkie przypomnienie w formie ilustracji:



Dla porównania, postanowiłem również zobrazować, jak schody sprawują się obecnie:


Schody przed Muzeum Sztuki, to jedno z niewielu miejsc w Filadelfii, w którym spotkać można tłum turystów. Po schodach biegają wszyscy, bez wyjątków. Zorganizowane grupy wycieczkowiczów, sportowcy w dresach i ze słuchawkami, w których zapewne leci muzyka z filmu, a także niezależni turyści, jak my. A gdyby ktoś miał wątpliwości, czy na pewno biegnie po właściwych schodach, może znaleźć takie oto potwierdzenie na szczycie:

Człowiek nacieszony dostępem do schodów, może również zrobić sobie zdjęcie z filmowym pomnikiem boksera. Pomnik znany głównie z trzeciej części filmu, stoi dziś tuż obok Muzeum Sztuki w Filadelfii.

Rocky Balboa stał się symbolem Filadelfii. Tak jak niektórzy latają do Nowej Zelandii zobaczyć domy Hobbitów z Władcy Pierścieni, tak my przyjechaliśmy do Filadelfii, żeby zobaczyć, gdzie trenował kultowy Rocky. W mieście można znaleźć wiele miejsc znanych z filmu, jednak ze względu na czas (skrócony przez niedzielny rozkład jazdy pociągów) i lokalizację, niektórych z nich, ograniczyliśmy się tylko do najważniejszych punktów. Przykładowo dom, w którym mieszkał młody Balboa, znajduje się w dzielnicy, oznaczonej na mapie bezpieczeństwa kolorem czerwonym. Dlatego też udaliśmy się w stronę restauracji znanej z dwóch ostatnich filmów, czyli „Rocky Balboa” oraz „Creed”, leżącej na pograniczu strefy zielonej i żółtej. Po drodze zajrzeliśmy również do imponującego więzienia stanowego, w którym część życia spędził między innymi Al Capone, ale o tym napiszemy innym razem.
Szliśmy spory kawałek na metro. Gdybym miał kiedyś powtórzyć tę wycieczkę, wybrałbym taksówkę. Wszystko było w porządku, ale w pewnym momencie ulice zaczęły się wyludniać, ściany budynków stawały się coraz bardziej odrapane, a przechodnie zaczynali pytać nas o drobne. Czym prędzej schowaliśmy się w metrze i pojechaliśmy prosto do Victor Cafe. Restauracja w filmie nosiła nazwę Adrian’s, na cześć zmarłej przedwcześnie filmowej żony Rocky’ego. Poza inną nazwą, restauracja wygląda dokładnie tak jak w filmie.


Na jednej ze ścian głównej sali wisi obraz, przedstawiający walkę Rocky Balboa vs. Apollo Creed. Taki sam obraz można znaleźć na piętrze, gdzie poza nim, właściciele przygotowali również bogaty zbiór zdjęć związanych z filmami:


Mieliśmy w planach jedynie zajrzeć do środka i zrobić kilka zdjęć, jednak spotkała nas ciekawa niespodzianka. Otóż wszyscy kelnerzy i kelnerki w Victor Cafe, są związani z operą. Restauracja została założona przez włoskiego miłośnika muzyki, który przybył do Stanów Zjednoczonych w 1908 roku. Przez lata budował relacje z muzykami, których liczne fotografie można znaleźć na ścianach restauracji. Ponadto, co 15-20 minut, jedna osoba staje na restauracyjnych schodach, w kilku zdaniach zapowiada fragment opery, a następnie śpiewa. Głosy operowe, które tam słyszeliśmy, robiły ogromne wrażenie. Słuchaliśmy ich z odległości zaledwie kilku metrów, czując się jakbyśmy siedzieli na samej scenie wielkiej opery. Nie wiem, czy istnieje drugie takie miejsce na świecie więc choćby dla niego, warto pojechać do Filadelfii. Niesamowite wrażenia i równie pyszne, włoskie jedzenie.
Zdecydowaliśmy jednogłośnie, że czas przesiąść się z metra na taksówkę i powoli zmierzać w stronę dworca. Umówiliśmy się z kierowcą na przejazd za 15 USD. W cenie mieliśmy na chwilę zatrzymać się pod jeszcze jednym, filmowym miejscem, a następnie pojechać na dworzec.
Filadelfia poza Rocky’m słynie również z nieznanej mi wcześniej potrawy, jaką jest cheesesteak. Mogłoby się wydawać, że będzie to kawał mięcha obłożony serem, ale tak nie jest. Cheesesteak to mięso w bułce, zalane serem i prażoną cebulą dla chętnych (osobiście znam tylko jedną osobę, która kategorycznie odmawia cebuli, ale może filadelfijskie restauracje miały więcej takich przypadków więc dają wybór). Byliśmy świeżo po obiedzie w Victor Café więc poprosiliśmy taksówkarza, żeby zatrzymał się tylko na czas potrzebny do zrobienia zdjęć.

Restauracja Pat’s Steaks w niedzielne popołudnie cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Kolejki do kasy sugerowały, że ulice wyludniły się nie dlatego, że są niebezpieczne, tylko dlatego, że wszyscy poszli akurat na cheesesteaka! W 1976 wśród tych tłumów stał również Rocky Balboa:

Jadąc na dworzec, minęliśmy jeszcze jedno ważne miejsce – Italian Market. To ulica, przez którą Rocky biegał i był witany przez sprzedawców, a w ostatnich częściach kupował tam zaopatrzenie do swojej restauracji. Mieliśmy poczucie, że dużo lepiej jest oglądać to miejsce z okien taksówki, niż pieszo 🙂

Nasze jednodniowa wyprawa „Śladami Rocky’ego” dobiegła końca. Dziecięce marzenie zostało spełnione. Biegaliśmy po schodach, widzieliśmy pomnik Rocky’ego, słuchaliśmy opery zagryzając włoskie canneloni w jego restauracji i zobaczyliśmy, że jeszcze kiedyś należy przyjechać do Filadelfii i zjeść cheesesteaka. Ale to chyba już tylko z synem.
P