Koh Tao zapamiętamy na zawsze i będą to piękne wspomnienia. Zrobiliśmy tam już jednak wszystko co zaoferowała nam wyspa i nadszedł czas na kontynuację podróży. O 21:00 w środę 9.04.2014 wsiedliśmy na pokład nocnej łodzi, która miała być pierwszym z trzech środków transportu w drodze na Koh Phi Phi. Znaliśmy już nocne autobusy, nocne pociągi, ale nocna łódź w Tajlandii to zupełnie nowe doświadczenie. Otóż na takiej łodzi znajduje się jedno pomieszczenie sypialne. Śpią tam wszyscy. Na oko ponad 100 miejsc jedno obok drugiego.

Przysypiając gdzieś pomiędzy Anną, a nieznaną panią z Tajlandii, obudziłem się około 4:30 rano. Światła były zapalone, a pasażerowie po woli wstawali z prycz. Dopływamy na miejsce. W porcie czekała na nas obsługa biura turystycznego, w którym zakupiliśmy bilety. Taksówka wliczona w cenę biletu zawiozła nas do swojej siedziby, gdzie do 6:30 czekaliśmy na autobus. W zasadzie minibus, a konkretnie van. Ten rodzaj transportu doskonale pamiętamy. Głównie z Laosu. Pamiętajcie – nigdy, ale to nigdy nie korzystajcie z minibusów jeśli macie inną możliwość. Auto jest zawsze wyładowane do granic możliwości ludźmi i bagażami, a miejsca są skrajnie małe i niewygodne. Tyłek odpada po 30 minutach, a ten transfer trwał ponad 3 godziny bez przerwy. Przerwa była – ale tylko dla kierowcy. Dojeżdżaliśmy do kolejnego punktu przesiadkowego czyli do miejscowości Krabi. Byliśmy na czas, przy czym przed samym wjeździe do miasta kierowca zatrzymał się, wysiadł, zapalił papierosa i przeszedł się kilka razy dookoła pojazdu bez większego celu. Gdy dojechaliśmy do punktu przesiadkowego miła pani powiedziała: ‘Wasz prom odpłynął o 9:00, a jest 9:10 więc macie dwie możliwości: czekać 6h na następny prom, albo kupić bilety na 10:00 po 400THB za osobę.”. Cena o mniej więcej dwukrotnej przebitce. Nasz obecny niewykorzystany bilet będzie ważny na powrót lub na dowolną inną podróż dowolnego dnia. Co zrobić.. raz już czekaliśmy pół dnia w porcie bo poprzedni kierowca zrobił taki sam manewr i przyjechał 10 minut po czasie. Cały dzień stracony, a zaoszczędzić i tak nic się nie da bo trzeba coś jeść i pić, a restauracje w portach do tanich nie należą. Kupiliśmy bilety na 10:00. Do tego zarezerwowaliśmy jedną noc w bungalow na plaży w cenie 800THB. Normalnie nigdy tego nie robimy, przy czym na wyspach rezerwacja przez biuro gwarantuje transfer z portu do miejsca zamieszkania. Opłaca się wziąć droższy nocleg, ponieważ taksówki w portach mają własny, mocno turystyczny cennik i wychodzi się na to samo lub gorzej.
Wsiedliśmy na pokład łodzi – trzeciego i ostatniego środka transportu.

No może przedostatniego. W porcie czekali na nas Tajowie z resortu. Zabrali nas prywatną łodzią wprost na plażę, na której mieliśmy mieszkać. Podroż chwilę trwała. Na tyle długo, żeby zorientować się, że do resortu nie prowadzą drogi lądowe. Transfer wliczony w cenę jest tylko w jedną stronę. W takich chwilach człowiek po raz kolejny uświadamia sobie, że podróżuje ponad 2 miesiące i ciągle popełnia podstawowe błędy. Trudno. Wyspy to nasze wakacje i nie będziemy się tym przejmować. Pogodziliśmy się z tym, że mili i uczciwi Tajowie zostali na północy, a my jesteśmy na dalekim południu, gdzie głównym atrybutem białego człowieka jest pieniądz.

Zazwyczaj po kilkunastu godzinach podróży jesteśmy rozdrażnieni. Ale to nic. Widoki które podziwialiśmy z Koh Phi Phi rekompensują wszystko. Pionowe skały wyrastające z morza, piękne plaże i prywatny domek z bambusa na skraju dżungli. Wakacje pełną parą.
Zameldowaliśmy się w naszym bambusowym mieszkaniu. Elegancki domek z wiatrakiem, moskitierą nad łóżkiem i łazienką w dobudowanej części. Pełen luksus.

Poza domkami tego typu w resorcie znajdowała się tylko recepcja i restauracja. Jedyna droga z plaży to wąska ścieżka pod górę przez środek dżungli prowadząca do punktu widokowego. To może poczekać. Teraz są wakacje. Książka w jedną rękę, szejk bananowy w drugą i niech czas sobie płynie.


Tak upłynął nam pierwszy dzień na Koh Phi Phi. W międzyczasie trochę snoorkelingu, obiad, hamak. Temperatura nie schodziła poniżej 32 stopni w cieniu. Czekaliśmy do 17:30, aż się trochę ochłodzi (czyli gdy będzie około 30 stopni). Wtedy nadszedł czas na punkt widokowy. Niby turystyczna wyspa, a dżungla z prawdziwego zdarzenia. Małpy, jaszczurki, cykady, liany i chaszcze. Wszystko jak trzeba. Około 20 minut drogi pod górę. Na szczycie nie wiadomo skąd pojawia się babcia kasująca bilety za wejście. Na szczęście mieliśmy ze sobą kilka groszy. Na punkcie spotkaliśmy sporą grupę turystów. Okazało się, że wejście od strony miasta jest dużo łatwiejsze i właściwie wszyscy tu przychodzą. Tu zrodził się nasz plan dotarcia do miasta na kolejny dzień. Ale o tym za chwilę.
Zachód słońca był oczywiście piękny. Koh Phi Phi to w zasadzie dwie wyspy połączone bardzo wąskim przewężeniem, w okolicy którego skupia się całe życie. My mieszkaliśmy zupełnie po drugiej stronie świata.


W naszym oddzielonym od świata resorcie tego dnia miało miejsce wieczorne grillowanie. Świeże ryby i owoce morza na stół. Wybraliśmy sobie całego tuńczyka, który od razu został przyprawiony i upieczony. Jak smakuje świeży tuńczyk? Ciężko nawet porównywać do tuńczyka, którego znajdujemy w puszkach w Polsce. Trzeba spróbować. Od siebie powiem tylko, że jest bardzo dobry 🙂

W Azji nic się nie marnuje. Z odsieczą zawsze ściąga tłum futerkowych.

Po kolacji trochę rozrywki. Plac zabaw dla dużych i małych.

Spacerując po ciemku natknęliśmy się na całe mnóstwo krabów różnych gatunków biegających po plaży. Wystarczy na chwilę przysiąść w jednym miejscu, żeby zobaczyć jak cały świat pod nami się rusza. Kraby są bardzo sympatyczne. Nie mają jadu, nie gryzą. No i oczywiście chodzą bokiem co dodaje im uroku 😀

Kawałek dalej od morza znaleźć można całkiem spore dziury w ziemi. Widać od razu, że wykopane dużymi i silnymi.. odnóżami. Wieczorem w środku zaczęli pojawiać się właściciele.

Zobaczyłem i pomyślałem, że w końcu po ponad dwóch miesiącach spotkałem ptasznika w naturalnym środowisku. Ale wielki… trochę za duży. Nie znam takiego gatunku żyjącego pod ziemią. No i tak co kilka minut robiłem kolejne podejścia, żeby nakryć osobnika na gorącym uczynku jak wychyla się z nory. Nie było to łatwe, ale w końcu zobaczyłem jeden dość istotny atrybut niepasujący do znanej mi dobrze anatomii pająków..

No tak.. kraby giganty opanowały również lądową część wyspy. O pająkach mogę raczej zapomnieć J
Nazajutrz wstaliśmy około 6:00 i wyszliśmy na plażę zobaczyć wschód słońca. Nasz resort znajdował się w idealnym miejscu. Wschody i zachody, mimo że bardzo popularne wśród turystów na całym świecie, nie są przereklamowane. Najlepsze rzeczy na świecie są darmowe. A słońce wschodzi i zachodzi dla nas każdego dnia zupełnie za darmo. Trzeba tylko wstać odpowiednio wcześnie 😉


Cenimy sobie spokój na wakacjach (bo na wyspy przypłynęliśmy w celach typowo wakacyjnych), ale jakoś lubimy mieć wybór. Jedna plaża, jedna restauracja – trochę za mało. Po wschodzie słońca miły pan zaproponował nam wycieczkę snoorkelingową za jedyne 4500THB. Niedrogo? Po drugiej stronie wyspy ta sama wycieczka kosztowała nas 350THB (nie, nie pomyliłem się o jedno zero). Mało tego – pół dnia nurkowania z kompletnym wyposażeniem i przewodnikiem kosztuje 2500THB. Niestety do takich resortów przyjeżdżają turyści, którzy płacą takie kwoty. Z drugiej strony jaki trzeba mieć tupet, żeby z uśmiechem na twarzy sprzedać komuś wycieczkę za ponad 10x wyższą kwotę?
Po śniadaniu wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy przez dżunglę na drugą stronę wyspy. Bear Grylls na szkoleniu w SAS biegał z 30kg plecakiem przez 24h, więc ja mogę biegać z podobnym ciężarem przez godzinę. Nie powiem – była to trochę szkoła przetrwania, ale w ostatecznym rozrachunku byliśmy z siebie bardzo dumni 😀

Dlatego cenie sobie moją narzeczoną. Nie we wszystkim się zgadzamy, ale podejście do życia mamy podobne. Żadne z nas nie brało pod uwagę możliwości wzięcia taxi-łodzi i nie przeszło nam przez myśl, że moglibyśmy zrezygnować z możliwości przejścia przez dżunglę z bagażem w ponad 30 stopniowym upale. Ona z uśmiechem na twarzy pójdzie za mną do każdej dżungli, a ja za nią na 18m pod wodę. Tak właśnie ma być.
Po około 90 minutach dotarliśmy do miasta. Brudni, spoceni i zadowoleni. Znaleźliśmy guest house, w którym połączenie internetowe pozwalało nam połączyć się z pracą, a do tego w pokoju była klimatyzacja (chyba po raz drugi w ciągu całego wyjazdu). To wszystko za 600THB. Tutaj wakacje na Koh Phi Phi nabrały zupełnie nowego znaczenia.
Pierwszy dzień minął raczej leniwie. Szukaliśmy szkoły Muay Thai, ale nic takiego na wyspie nie występuje. Wypiliśmy kilka szejków owocowych, zjedliśmy trochę curry i zorganizowaliśmy sobie wycieczkę z nurkowaniem na nadchodzący poranek. Kurs i certyfikat zrobiliśmy na Koh Tao w tajskiej zatoce. Koh Phi Phi natomiast znajduje się po drugiej stronie lądu, na Morzu Andamańskim. W związku z tym występuje tu więcej wszystkiego. Gatunki ryb i koralowców, które widzieliśmy wcześniej, ale w dużo większej ilości. Do tego kilka nowych atrakcji jak mureny i płaszczki. Pod wodę schodziliśmy dwa razy: na 16m oraz na 17,5m. Każde zejście 45-50min. Naszym przewodnikiem była dziewczyna pochodząca z.. Hawajów. Ma na koncie około 600 zejść pod wodę i jest wyraźnie szczęśliwym człowiekiem. Ciężko nie być J Z tego wyjazdu nie mamy niestety zbyt wielu zdjęć. Byliśmy skupieni na przypominaniu sobie jak utrzymać poziom zanurzenia i wielu innych kwestiach, a otaczające nas widoki jeszcze na powierzchni początkowo przemijały niezauważone.


Było to nasze piąte i szóste zejście pod wodę. Muszę przyznać, że dopiero na tym etapie czułem się w miarę swobodnie pod wodą. Możliwe jest wykupienie wycieczki bez posiadania certyfikatu. Jest to wtedy odpowiednio droższe, ale nie w tym problem. Gdyby rzucono mnie od razu na dosłownie głęboką wodę, nie sprawiałoby mi to najmniejszej przyjemności. Pierwsze spotkanie ze sprzętem na kursie to kilka godzin zdejmowania masek pod wodą, szukania zgubionego ustnika, przerabianie wszelkich sytuacji awaryjnych na własnej skórze oraz trening równowagi. To daje możliwość oswojenia się z podwodnym światem. Nikomu nie polecam nurkowania na głębokiej wodzie bez szkolenia – można się skutecznie zniechęcić. Podobnie wybrałem się kiedyś na narty. Pierwszy raz w życiu, mając 24 lata założyłem narty i trafiłem na stok o średnim poziomie trudności otrzymując bezcenną radę pt. ‘nie krzyżuj nart’. Tak jak ja się wtedy obiłem.. szkoda słów. Muay Thai nie przyniosło mi tylu kontuzji przez ostatnie kilka lat. Zakładam że z instruktorem i na szlaku dla początkujących moja niechęć do nart nigdy by się nie pojawiła.
Tego samego dnia wieczorem przytrafiła mi się walka Muay Thai w Reagge Bar, ale temu poświęciłem oddzielny post 😉
Następnego dnia był tajski nowy rok – Songkran. Na Koh Phi Phi trwa tylko jeden dzień. W niektórych miastach 2-3 dni, a np. w Chiang Mai cały tydzień. Wyobraźcie sobie polskiego dyngusa, w którym udział biorą starzy, młodzi, kobiety, dzieci, turyści… wszyscy trzymają w ręku wiadro z wodą, albo ogromny wodny pistolet. Nie do opisania. Pierwszym wodnym strumieniem zestrzelił mnie z zaskoczenia zasuszony tajski dziadek – bezcenne. Tego dnia nie można przejść kilku metrów w suchym ubraniu. Z każdej strony leje się woda. Do tego smarowanie twarzy farbami. Idziemy spokojnie ulicą, wszędzie słychać muzykę. Masażystki tanecznym krokiem niosą już wiadra w naszą stronę i równie tanecznie wylewają je nam za koszulki. Nikt nie leje wody w sklepach, ani restauracjach. Nie ma chamstwa, nie ma złośliwości. Wszyscy się cieszą i wspólnie bawią. Zobaczcie sami.
Około 20:00 na ulicach nie było już zbyt wielu osób. Większość odpoczywała po ciężkim dniu J Dopiero około 23:00 lokalne dyskoteki zaczęły zapełniać się ludźmi – zarówno turystami jak i Tajami. Songkran to wielkie święto w całym kraju. Tajowie biorą kilka dni wolnego i przyjeżdżają na wyspy tak samo jak my. Na żadnej wyspie oczywiście nie brakuje imprez, ale te które widzieliśmy na Koh Phi Phi zdecydowanie były najgrubsze. Wszędzie ogień. Skakanka z ognia, płonący okrąg, ogniska, teatr ognia… Można np. przejść nago pod płonącą poprzeczką i otrzymać darmowe wiaderko alkoholu. Jeśli chodzi o muzykę to pojawiają się różne znane utwory, ale po chwili nakładany na nie jest tak tłusty bit, że ciężko to opisać słowami J Imprezy na plaży to prawdziwe szaleństwo. Madness. Szkoda że nie ma z nami znajomych, którzy na pewno podzieliliby nasze zdanie. Na pewno nie chcecie do nas przylecieć?
Około 2:00 nad ranem położyliśmy się spać. Budzik zadzwonił wcześnie. O 9:00 zaczynaliśmy naszą wycieczkę snoorkelingową. W rzeczywistości niewiele w niej snoorkowania. Polegała raczej na zwiedzaniu okolicznych wysepek, zatok i lagun, które są naprawdę piękne. Na łodzi znajdowało się 4 turystów w Polski, 1 z Anglii oraz 4 z Tajlandii. Do tego nasz żeglarz zabrał do pracy dwóch synów.

Było bardzo sympatycznie. Płynęliśmy do pięciu różnych miejsc, w których mieliśmy 20-30 min na pływanie w okolicy łodzi. Lazurowa woda, pionowe klify, ławice ryb. Jedynym problemem była ilość łodzi w okolicy. Pływanie z zanurzoną głową było zwyczajnie niebezpiecznie, ponieważ można było wpaść pod inną łódź. Na szczęście widoki nad powierzchnią były wystarczające.

Jednym z istotnych punktów wycieczki była zatoka Maya Bay, w której nakręcono film 'The Beach’ (’Niebiańska plaża’) z DiCaprio w roli głównej. Ściągają tu tłumy turystów. Ciężko się dziwić. Zatoka wygląda następująco..



Wracając mieliśmy okazję zobaczyć jaskinię, z której 'wydobywa się’ gniazda ptaków salangane. Z gniazd następnie robi się ekstremalnie drogą zupę. Podobno jeśli ktoś za bardzo zbliży się do jaskini, może zgodnie z prawem zostać zastrzelony. Ptasie gniazda w tej części Azji to nie żarty.

Był to nasz ostatni dzień na Koh Phi Phi. Zjedliśmy absurdalnie drogi obiad, wypiliśmy imitację tajskiej kawy, po której zmorzył nas sen, a pod wieczór ostatni raz wyszliśmy na plażę. By odpływ. Tutaj był bardzo wyraźny. Łodzie stały zakopane w piasku, a między nimi biegały dziesiątki naszych ulubionych krabów.


Wracając do hostelu spotkaliśmy jeszcze typowego kota plażowego. W kolorze plaży oczywiście.

Koh Phi Phi to świetne miejsce na weekendowy wyjazd z przyjaciółmi. Dodatkowo na wyspie jest przynajmniej kilkanaście salonów tatuażu, gdzie można w rozsądnej cenie zrobić sobie bamboo tattoo, w tym typowe dla tego rejonu Azji wzory Sak Yant. Polecam również spróbować tu nurkowania – ceny wyższe niż na Koh Tao, ale odpowiednio więcej do zobaczenia.
Jeśli szukacie miejsca z prywatną plażą, odgrodzoną dżunglą od motłochu i nie liczycie się z wydatkami, to również jest to dobre miejsce na wypoczynek 🙂
Tymczasem my trafiamy w coraz droższe i coraz bardziej turystyczne miejsca. Gdy już wydaje nam się że cena ryżu nie może być wyższa, zmieniamy miejsce i mnożymy po raz kolejny dwu lub trzykrotnie. Pozdrowienia z Phuket – gdzie diabeł mówi 'tuk-tuk sir?’
P
[schema type=”review” url=”https://inowswiat.pl/koh-phi-phi-nowy-wymiar-wakacji/” name=”Koh Phi Phi – nowy wymiar wakacji” description=”Nasze przygody na wyspie Koh Phi Phi” rev_name=”Koh Phi Phi – nowy wymiar wakacji” author=”Paweł” pubdate=”2014-04-16″ ]