No i zostałem sam. Kobiety poleciały do Polski, a ja wymyśliłem sobie, że zobaczę co słychać na Sri Lance. Niby dobrze samemu, bo nie trzeba się o nikogo martwić, cały bagaż mieści się w szkolnym plecaku i nawet jakby go ukradli to w sumie nic się nie stanie. Ale z drugiej strony jakoś tak smutno… Po co w zasadzie chodzić po obcym mieście i robić jakieś fajne rzeczy, skoro nie ma się z kim podzielić radości? Chyba jednak lepiej jak Anna jest obok. Nawet jak trzeba ją co chwila pilnować, żeby nie wdała się w kolejną rozmowę z nie wiadomo kim.
Około północy usiadłem na hotelowym łóżku i zacząłem się zastanawiać co ja tu właściwie robię. Żadnego planu, żadnej książki, ani przewodnika. Nikogo znajomego który kiedyś tu był i mógłby chociaż wprowadzić mnie w temat. Null. W tej sytuacji doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie jak pójdę spać.
Pół godziny później przyszedł kolejny lokator pokoju, w którym wynająłem łóżko. Azjata, niewiele mówiący po angielsku. Godzinę później pojawił się pewien Szwed – moje pierwsze źródło informacji. Polubiłbym go jednak bardziej, gdyby tej nocy nie chrapał jak stary dziad.
Patryk (tak miał na imię wspomniany Szwed), opowiedział mi o swoim pobycie na Sri Lance podczas wspólnego śniadania. Hostel CityRest, w którym mieszkaliśmy znajdował się w samym centrum Colombo, więc gdy wymieniliśmy się doświadczeniami z podróży, wspólnie wyszliśmy na miasto. Nie minęło więcej jak dziesięć minut, gdy trafiliśmy na paradę z okazji zbliżającego się dnia niepodległości.


Parady zrobionej z takim rozmachem nie widziałem chyba nigdy wcześniej. Nie było widać ani końca, ani początku. Głośna orkiestra, eleganckie mundury, równy krok. I tak przez dobrą godzinę.
Chwilę później Patryk musiał wracać do hotelu, ponieważ zbliżał się czas jego lotu do Indii. Ponownie zostałem sam.
Bez większego zaangażowania, zwiedziłem piechotą większą część miasta. Przede wszystkim w oczy rzucają się dwie wierze World Trade Center oraz sąsiadujące z nimi budynki, w tym hotel Hilton.

Idąc w stronę dworca kolejowego i autobusowego, trafiłem na niemały korek. Przeogromne było moje zdziwienie, gdy po tym jak wtargnąłem na ulicę, samochody zaczęły się zatrzymywać. Takie zachowania w Indiach nie ma prawa bytu. Nigdy i nigdzie nikt nawet nie pomyślałby, żeby przepuścić pieszego, który stoi na środku ulicy. Sri Lanka zapowiada się bardziej po europejsku.

Niedaleko dworca trafiłem na targ jedzeniowy. Warto zaznaczyć, że zanim tam dotarłem, nie zostałem zaczepiony więcej jak dwa razy. To również miła odmiana po miesiącu w Indiach.



Idąc dalej, dotarłem do jeziora Beira. Na środku znajduje się wysepka, na której siedziały tylko i wyłącznie zakochane pary. No i ja.

Na tym samym jeziorze znajduje się niewielka świątynia buddyjska.

W końcu dotarłem do atrakcji numer 1 według TripAdvisora, czyli do świątyni Gangaramaya. Rzeczywiście jest to świątynia inna niż wszystkie, które do tej pory widziałem. Bardziej przypomina muzeum niż świątynie. Poza posągami Buddy, znajdują się tam szafki i regały z najróżniejszymi przedmiotami z drewna, kamienia czy nawet plastiku. Wszystko wygląda jakby zostało ustawione w sposób przypadkowy.



Kolejnym punktem na liście jest park Viharamahadevi. Miłe i przyjemne miejsce. Warto na chwilę wpaść i odpocząć.


Załapałem się również na cejlońskie oliwki z sosem chili – Veralu za jedyne 50LKR. Nic specjalnego.

Co innego kokos. Ten zawsze robi robotę.

Wracając do hotelu zahaczyłem o wybrzeże. Większa część plaż została zajęta przez paradujące dziś wojsko. Za 2 dni jest dzień niepodległości i na plaży trwają wielkie przygotowania. Nie wiedziałem żeby ktokolwiek siedział w wodzie.

W drodze na dworzec autobusowy znalazłem jeszcze wielki telefon.

Zasiadłem w autobusie do Kandy. Trasę o długości 115km pokonał w zaledwie 4 godziny…

P