Wyjechałem z Kandy pociągiem o 11:10 za 130LKR. Nie było wolnych miejsc siedzących więc zasiadłem na podłodze wraz z kilkoma lokalnymi chłopakami w wieku licealnym. Całkiem niezły ubaw. Przy wjeździe do każdego tunelu krzyczeli 'uuuuuuuuu’. Na dworcu w Hatton już stał wypełniony po brzegi autobus do Dalhousie. Ledwo udało mi się wcisnąć do środka, ale mimo to kierowca upchnął jeszcze 5 lub 10 kolejnych pasażerów, którzy pojawili się chwilę później. I tak oto za 40LKR dojechałem do Dalhousie.
Było chwilę po 16:00. Dalhousie to bardzo małe miasteczko składające się z kilku hoteli, restauracji i stoisk z pamiątkami. Zameldowałem się w losowo wybranym hotelu, który miał własną kuchnię. Zamówiłem smażony ryż za jedyne 500LKR (Dalhousie ze względu na swoje położenie jest zdecydowanie droższe niż np. Kandy) i herbatę za 250LKR. Oczekując na posiłek usłyszałem jak jakaś para próbuje dowiedzieć się od kelnera, gdzie znajdzie jakiś komputer z dostępem do Internetu. Odpowiedź była jednoznaczna – nigdzie. Dalhousie jest za małe, żeby mieć kafejkę internetową.
Jako że mam ze sobą mini-komputer, zaprosiłem ich do stolika. Uradowani, mogli spokojnie zarezerwować samoloty, sprawdzić pocztę i stan konta. Byli turystami z Niemiec. W trakcie rozmowy wyszło, że wynajęli prywatnego kierowcę, który zawsze na nich czeka i wozi ich od punktu do punktu. Tak się składało, że następny punkt na mapie był interesujący równie dla mnie. Zarówno Niemcy jak i kierowca okazali się być całkiem mili, dzięki czemu następnego dnia, kompletnie za darmo dojechałem do kolejnego miasta klimatyzowanym autem.
Po obiedzie wyszedłem na dwór zobaczyć jak wygląda okolica oraz przede wszystkim gdzie znajduje się wejście na szczyt Adam’s Peak. Góra była osłonięta chmurami. Podobno tak dzieje się każdego dnia po południu – dlatego popularne jest wchodzenie na szczyt w środku nocy, tak żeby zobaczyć z góry wschód słońca.

Było chwilę po 18:00 gdy dotarłem na początek szlaku. Przy samym wejściu znajdował się leżący Buddha.

Było jeszcze jasno więc i widziałem, że jeszcze kilka osób idzie w stronę szczytu, więc stwierdziłem, że skoro i tak nie mam nic lepszego do roboty to też kawałek się przejdę. Droga początkowo wydawała się całkiem prosta, więc lekkim truchtem przemierzałem kolejne stopnie.

Nim się ściemniło dotarłem do świątyni znajdującej się w początkowej części szlaku. W środku siedział mnich bijący w wielki bęben. Adam’s Peak jest świętym miejsce, więc na szlaku można znaleźć liczne religijne artefakty takie jak posągi Buddhy, stupy czy świątynie.


Na szczyt każdego dnia wchodzą setki ludzi. W szczególności są to mieszkańcy Sri Lanki, którzy odbywają tu pielgrzymki. Na szczycie znajduje się świątynia, a w niej pilnie strzeżony odcisk stopy. Dla buddystów jest to odcisk stopy Buddhy, dla chrześcijan Adama (stąd nazwa – Adam’s Peak), a dla hindusów Shivy.

Gdy zrobiło się ciemno, zauważyłem że cała droga jest oświetlona. W końcu najbardziej popularne jest wejście przed wschodem słońca, więc wszystko zostało przygotowane w odpowiedni sposób. Poza światłami, przy drodze znajduje się całe mnóstwo straganów. Praktycznie na każdej wysokości można kupić przekąski, słodycze czy herbatę. Im wyżej tym drożej, ale i tak taniej niż w moim hotelu…

Byłem już dość wysoko, więc wpadłem na wspaniały pomysł, że skoro tak dobrze mi idzie… to wejdę na szczyt od razu, a rano przyjdę jeszcze raz zobaczyć wschód słońca. Okazało się, że lokalna ludność jest o wiele sprytniejsza i po prostu zostaje na noc w specjalnie przygotowanych schroniskach znajdujących się na trasie oraz na samym szczycie góry.

Myślę że gdybym wcześniej wiedział, że tak to wygląda to zabrałbym ze sobą jakiś koc lub śpiwór i został tam z nimi. Ale skoro pokój był już opłacony, a wszystkie moje rzeczy zostały na dole, to nie pozostało mi nic innego jak wejść i od razu zejść na dół. Druga połowa drogi okazała się dużo bardziej stroma. Jako że na początku prawie biegłem, to pod koniec drogi ledwo stałem na nogach.

Trzeba przejść kilka tysięcy schodów i wspiąć się na ponad 2000 metrów. Mógłbym porównać tę wycieczkę to wspinaczki na Kasprowy Wierch – zwykle nie robi się tego dwa razy w ciągu jednej nocy, prawda?


Odcisk stopy znajduje się w najwyższym punkcie świątyni. W środku nie wolno robić zdjęć.

Na szczycie kręciło się kilka osób, ale nie było tłoku. Jedni się modlili, inni dzwonili w dzwon (mi również się udało), ale ogólnie rzecz ujmując było spokojnie.




Na szczycie było dość chłodno, więc po około dwudziestu minutach zacząłem schodzić do hotelu. Wejście zajęło mi około 100-110 minut, natomiast schodziłem ponad 2h. Przerwa na kokosa, zdjęcie itp. Naprawdę te stoiska po drodze mogą uratować życie. Około 22:00 zasnąłem jak dziecię tylko po to, żeby o 3:50 wyruszyć w tę samą trasę po raz kolejny. Tym razem byłem już mądrzejszy i nie biegłem na początku tylko spokojnym tempem ruszyłem w górę. Żeby nie iść na głodnego, chwyciłem po drodze samosę.

Gdy tak sobie po woli szedłem, ludzi było coraz więcej. Jakieś 300m od szczytu zaczęła się naprawdę duża kolejka. Stałem w niej jakieś 10 minut, gdy nagle pojawili się poznani dzień wcześniej Niemcy idący w przeciwną stronę. Zrezygnowali ze stania w kolejce. Ludzi było za dużo i wejście na szczyt przed świtem było raczej niemożliwe.

Wtedy zrozumiałem, że wejście dzień wcześniej nie było aż tak głupim pomysłem. Mimo że nogi trzęsły mi się jak galareta, przeskoczyłem na drugą stronę poręczy i pobiegłem do możliwie najwyższego punktu, z którego widać było niebo. Zająłem dogodne miejsce, a za mną zrobiło to jeszcze kilku innych turystów. O 6:10 zaczął się wschód słońca – najpiękniejszy jaki przyszło mi do tej pory zobaczyć…




Widowisko trwało może 15 minut, po czym zrobiło się zupełnie jasno. A kolejka nawet nie ruszyła się z miejsca. Jeśli ktoś już był na szczycie to na pewno nie chciał z niego zejść przed wschodem, a na górze nie ma przestrzeni dla zbyt wielu widzów. Czekając w tej kolejce, dostałbym się na szczyt pewnie kilka godzin później.

Był to sobotni poranek i prawdopodobnie stąd tak ogromna liczba lokalnych turystów. W środku tygodnia podobno nie jest tak źle.
Jak już wspominałem, Adam’s Peak jest świętym miejscem pielgrzymek. Na górę chcą wejść wszyscy, bez względu na wiek i stan zdrowia. Wielokrotnie widziałem jak syn z ojcem wprowadza matkę lub babkę na górę, lub jak widać na poniższym zdjęciu, sprowadza ją na dół.

Zrobiło się już zupełnie jasno. Na trzęsących się nogach po woli wracałem do hotelu.



Adam’s Peak jest chyba najpiękniejszym miejsce, które jak dotąd udało mi się zobaczyć na Sri Lance. Polecam wszystkim, którzy kochają góry i chętnie wstają w środku nocy, żeby popatrzeć na wschodzące słońce.
P