Trafił mi się w tym roku wolny tydzień w środku maja. Ze względu na rozpoczynający się sezon triathlonowy pomyślałem, że potrzebuję bazy noclegowej w spokojnym miejscu, z którego codziennie mógłbym ruszać na treningi rowerowe. Drogi musiały być równe, bez ubytków i najlepiej gdyby udało się uniknąć spotkań z nadpobudliwymi kierowcami w służbowych skodach kombi lub spieszącymi się tirowcami. Polska jako potencjalny kraj odpadła więc jako pierwsza. Poszukiwanie eleganckich dróg rowerowych skierowało mnie na północ Europy.
Bornholm – duńska wyspa, na którą dwa razy w tygodniu dopłynąć można promem Jantar z Kołobrzegu (albo jeśli ktoś chce być bardziej niezależny, może popłynął kraulem wpław jak Sebastian Karaś w 2017…), stała się szybko wymarzoną destynacją, spełniającą wszystkie oczekiwania.

Spakowałem plecak, zabrałem rower do Kołobrzegu i z samego rana wsiadłem na prom. Już po kilku godzinach cumowałem w bornholmskiej miejscowości Nexø. Głównymi drogami przejechałem około 30km do wymarzonej bazy noclegowej w miasteczku Klemensker. Tam czekała na mnie Kirsten – mówiąca płynnie po angielsku, bardzo miła starsza pani, która za niewielką opłatą przez najbliższy tydzień udostępniała mi pokój w swoim skandynawskim domu, piekła bułki na śniadanie i udzielała wszystkich potrzebnych informacji.
[book]
Przez cały tydzień, każdego dnia (z wyjątkiem jednego deszczowego poranka) wsiadałem na rower i eksplorowałem wyspę pedałując średnio 100km. Mimo to, nie zdążyłem w pełni nacieszyć się pobytem. W tym poście chciałbym przedstawić Wam kilka miejsc, które osobiście spodobały mi się najbardziej.

Hasle to miejscowość położona na zachodnim wybrzeżu Bornholmu. Jak większość miasteczek na wyspie, posiada niewielki port, kilka stylowych, skandynawskich domostw, kościół oraz… wędzarnię! Kominy widoczne na zdjęciu powyżej były przeze mnie wypatrywane wielokrotnie. W wielu miejscach na wyspie można zobaczyć je z daleka, a zazwyczaj oznaczają jedno – ucztę typu all you can eat. Niestety taka zabawa nie jest najtańsza, ale dostarcza wielu kalorii co w przypadku wyprawy rowerowej ma niemałe znaczenie 🙂 W wędzarniach czyli tzw. smokehouse, znaleźć można wędzonego łososia, węgorza, pstrąga, tuńczyka, a także śledzia w conajmniej dziesięciu formach, krewetki, kalmary, małże oraz zupy rybne. Uwierzcie na słowo, że wcale nie jest tak łatwo zjeść jednorazowo pół kilo wędzonej ryby – wiem co mówię… Niestety wędzarnię w Hasle zostawiłem sobie na deser, czyli ostatni dzień pobytu, a z przyczyn opisanych poniżej, opuszczałem wyspę dzień wcześniej niż planowałem. Dlatego jeśli miałbym polecić moim zdaniem najlepszy smokehouse na wyspie, zapraszałbym do Nordbornholms Røgeri w Allinge.
Po drodze z Klemensker do Hasle, zobaczyć można taką oto ciekawostkę:

Kamienie runiczne porozrzucane są po całym Bornholmie. Na zdjęciu największy z nich. Pozostałe spotkać można między innymi w okrągłych kościołach będących niejako symbolem wyspy (po wpisaniu słowa „Bornholm” w Google graphics, zobaczymy nie co innego tylko białe okrągłe kościółki, o których za chwilę). Co ciekawe, wyryte napisy zostały przetłumaczone i przy każdym takim kamieniu widnieje tabliczka ze szczegółowym opisem w języku duńskim, niemieckim i angielskim.
Jadąc z Klemensker w stronę stolicy (Rønne), warto wybrać trasę przez Nysker. Tam trafiłem na pierwszy okrągły kościół (Rundkirke).

Miałem nawet zamiar wybrać się na Mszę, ale nie odbywają się zbyt często, a informacje na tablicach zapisane są jedynie w języku duńskim. W środku znajduje się też niewiele miejsc więc prawdopodobnie rzucałoby się w oczy, że nie nadążam za duńskim księdzem… Zwiedzanie kościółków kosztuje symbolicznie kilka koron.
Bornholm można z powodzeniem objechać rowerem dookoła. Ścieżki rowerowe są dosłownie wszędzie, a do tego w bardzo dobrym stanie. Kierowcy szanują rowerzystów i wykazują zachowania niespotykane w Polsce. Widząc nadjeżdżający rower, auta zatrzymują się przy wyjeździe z podporządkowanej ulicy mimo, że bez problemu zdążyliby przejechać. Przy skrzyżowaniach ze ścieżkami rowerowymi zwalniają, a gdy zdarzyło mi się nie zauważyć ścieżki i jechać poboczem ulicy – nikt nie trąbił! Niesamowite, że ludzie w innych częściach świata potrafią tak żyć.

Objeżdżając dookoła wyspę warto zatrzymać się w Aarsdale na wschodnim brzegu. Wybrzeże jest naprawdę zjawiskowe, a do tego sprzedają tam najlepsze na Bornholmie kotlety z dorsza – tzw. fiskefrikadeller. Ludzie kupują od razu po kilkanaście sztuk. Osobiście zdecydowałem się na początek wziąć 3 i jak na przekąskę między śniadaniem a obiadem wystarczyły w zupełności. Naprawdę dobre, choć jak dla mnie trochę za słone.


Przed wyjazdem z Aarsdale zatrzymywałem się jeszcze kilka razy, żeby nacieszyć wzrok takimi widokami:

Kawałek dalej na północ od Aarsdale znajduje się znana miejscowość Svaneke, jednak nie urzekła mnie aż tak jak natura Bornholmu. Niezłe mają lokalne piwo o tej samej nazwie, które kupić można w większości sklepów za małą fortunę (jak każdy skandynawski produkt).
Innego dnia zamiast jechać po obrzeżach wyspy zdecydowałem się ruszyć wgłąb lądu. Wiąże się to z jazdą pod wiatr i nieustanną walką. W szczególności w godzinach popołudniowych. Taka jazda nie należy do przyjemnych, ale w ten sposób buduje się żelazną kondycję. Generalnie Bornholm to wiatr. Dużo wiatru. Pogoda w maju na rower idealna, ale jak się zatrzymać, po chwili człowiek marznie i trzeba jechać dalej.
Walcząc z wiatrem dojechałem w końcu nad jezioro w lesie zwanym Rø Plantage:

W Rø Plantage zdecydowanie przydałoby się zmienić rower na MTB, ale nie miałem takiego komfortu więc część trasy pokonałem dla rozrywki pieszo. Na wędrowaniu po okolicznych szlakach spokojnie można by spędzić cały dzień lub dwa, trafiając co jakiś czas np. na ukryte w lesie domy hobbitów:

Kawałek na wschód od Rø Plantage znajduje się miejscowość Østerlars z kolejnym, największym na wyspie okrągłym kościołem. Co ciekawe, można nie tylko wejść do środka, ale również wdrapać się po wąskich kamiennych schodach na górę i obserwować okolicę niczym ze średniowiecznej warowni.

Gdy człowiek tak jeździ rowerem w tę i z powrotem, robi się w końcu głodny. Za jedzenie trzeba sporo płacić, ale czasami warto. W centrum wyspy, tuż obok lasów Naturstyrelsen, znajduje się restauracja Ekkodalshuset. Jej specjalnością jest Genlyds-tarteletter – smażone na głębokim tłuszczy ciasto wypełnione gęstym sosem ze szparagami i kurczakiem. Całe mnóstwo cennych, skandynawskich kalorii!

Po takim posiłku chciałem zamówić espresso, jednak dowiedziałem się, że podają tylko zwykłą kawę. Nieświadomy znaczenia tych słów poprosiłem o takową i dostałem… dzbanek kawy. Coś około litra.
Warto pospacerować po lasach i wysokich skałach w okolicy restauracji. Poza szlakami pieszymi są tam również przygotowane wąskie ścieżki dla rowerów MTB oraz wysoka, chwiejąca się na wietrze wieża obserwacyjna.

Dzięki gospodyni, u której chwilowo mieszkałem, dowiedziałem się też o takim miejscu jak Svartingedal. Jest to szlak pieszy zlokalizowany pomiędzy Klemensker, a Hasle. Nie jest zbyto dobrze oznaczony i w pierwszej chwili nie mogłem go znaleźć. Gdy się cały czas jeździ, dobrze jest dla odmiany trochę pochodzić. Na szlaku spotkałem ogromne stado kóz oraz całe mnóstwo ptaków.

Gdy wieczorami wracałem do swojego pokoju, czasami znajdowałem jeszcze chwilę i resztkę sił, aby udać się do pobliskiego sklepu, zakupić butelkę piwa Svaneke i w spokoju oglądać zachód słońca nad jeziorem Klemensker. Cisza i spokój przerywane jedynie śpiewem ptaków. To właśnie Bornholm.


To tylko kilka z wielu miejsc, które odwiedziłem podczas tygodniowego pobytu. Nie wstawiałem zdjęć miast, ponieważ mimo, że są również całkiem urokliwe, największą wartość Bornholmu stanowi natura. Taka prawdziwa, skandynawska, niczym nie skażona natura. Eksplorując wyspę co chwila trafiałem na ciekawy kościół, zapiski Wikingów, wędzarnie czy wiatraki takie tak ten:

Pamiętajmy o tym, że maj wypada przed sezonem turystycznym. Jest wtedy dość zimno i mimo, że świeci słońce i na twarzy opalają się wyraźne paski od kasku, chwila postoju oznacza często wychłodzenie. Dlatego polecam Bornholm w maju w szczególności wkręconym rowerzystom, biegaczom i innym zapaleńcom, którym wiatr szargający twarz nie jest straszny 🙂
Nie opisałem tu jednego, baaardzo istotnego miejsca jakim jest niewielka wysepka leżąca na północ od Bornholmu – Christiansø. Jednodniową wycieczkę w tamte rejony uznaję za jedną z najbardziej wartościowych atrakcji więc postanowiłem poświęcić Christiansø osobny post – w niedalekiej przyszłości.
Jak już wspominałem, zostałem zmuszony by wracać jeden dzień wcześniej. Podczas jazdy na rowerze odebrałem SMS od przewoźnika obsługującego prom Jantar mówiący o nadchodzącym sztormie na Bałtyku w związku, z którym moja podróż powrotna została odwołana. Normalnie bym się ucieszył z takiej wiadomości, aczkolwiek tym razem nie mogłem zostać dłużej ze względu na nadchodzące wielkimi krokami wesele bliskich znajomych (nigdy Wam tego nie wybaczę). W ciągu godziny zorganizowałem bilety na prom do Szwecji wypływający tego samego dnia. Tam czekało mnie kilka godzin w oczekiwaniu na przesiadkę, a następnie kolejny prom do Świnoujścia. Ogromny prom transportujący TIRy, a pośród nich jeden, mały rower…
Ze Świnoujścia musiałem jeszcze dostać się do Kołobrzegu, gdzie zostawiłem auto. Jeśli komuś wydaje się, że można dojechać pociągiem lub autobusem do Kołobrzegu… to się myli. Wsiadłem więc na rower i… zaliczałem każdą dziurę w nawierzchni, przyjmowałem na klatę każde trąbienie służbowej skody kombi i zaciskałem zęby gdy wyprzedał mnie kolejny TIR. Przedwczesny, brutalny powrót do domu.

P