Wstyd się przyznać, ale chyba lepiej znam Tajlandię niż Polskę. Pieniny? Gdzie one w ogóle są? Z Poznania jeśli już jeździ się w góry, najczęściej wybór pada na Sudety. Wyjazd w piątek, w sobotę szybkie wejście na Śnieżkę, może jakieś morsowanko w Przesiece (o ile akurat przyszła zima), a w niedzielę po śniadaniu powrót prosto do domu. Niedawno sytuacja zmieniła się diametralnie z dwóch powodów: po pierwsze od kilku miesięcy możemy po ludzku dojechać do Wrocławia korzystając z ekspresowej S5, co otwiera szerokie możliwości w kwestii dostępu do południowej części kraju. Po drugie, przyszedł niejaki COVID-19 i zamknął granice. Gdzie niby miałbym więc pojechać, jeśli nie w piękne polskie góry?
Przez ostatnie dwa miesiące spędzone w czterech ścianach, dzień w dzień czekałem na informację o odblokowaniu pensjonatów i możliwości swobodnego przemieszczania się po Polsce. Dobra nowina nadeszła w maju, a to przecież miesiąc, w którym ostatecznie wybudzają się salamandry i inne egzotyczne stwory. Jak człowieka najdzie ochota by zapolować na salamandrę, musi udać się w Bieszczady (tam niestety nadal jedzie się dłużej niż do Tajlandii) lub… w Pieniny!
Jadąc w Pieniny
W okresie pandemii droga niestety nie obfitowała w atrakcje. Zajazdy pozamykane, podobnie jak większość zabytków. Przypadkiem jednak udało nam się zobaczyć Pałac w Pławniowicach. Naprawdę żałuję, że jedynie z zewnątrz, ponieważ jak na obiekt stojący pośrodku niczego, zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Poza wprowadzeniem wielu ograniczeń, wirus wniósł do naszego życia również coś pozytywnego. Zlikwidował korki, udrożnił drogi krajowej (nawet Zakopiankę!) i dał możliwość zarezerwowania noclegu w eleganckim pensjonacie dosłownie z dnia na dzień. Tym sposobem trafiliśmy do Osady nad Babieńskim Potockiem znanej również pod nazwą Pienińskie Herbarium.

Całoroczne, w pełni wyposażone, drewniane domki, w których mógłbym spędzić o wiele więcej czasu niż pierwotnie zaplanowałem. Pierwszego dnia pobytu gospodarze podrzucili nam sterylnie zapakowany zestaw góralskich serów, mleko prosto od krowy, półtora litra maślanki i inne dobra, którymi żywiliśmy się przez calutki tydzień. Przy okazji mogłem przypomnieć sobie jak wyglądają i smakują oscypki, bundze oraz korbacze. W kilka dni wsunąłem więcej sera niż przez cały okres kwarantanny.

Wąwóz Homole
Po takim śniadaniu nadszedł czas, by skorzystać z magazynowanych przez ostatnie tygodnie kalorii. Na początek idealnie nadawał się szlak startujący w Jaworkach i prowadzący przez Wąwóz Homole. Polska jeszcze nie otrząsnęła się po lock-downie więc na parkingach stało maksymalnie po kilka aut. Szlak prowadzi wzdłuż strumienia, przy którym rzekomo pojawiają się salamandry plamiste. Niestety nie w suchy, słoneczny dzień więc tym razem cieszyliśmy oczy przede wszystkim pięknymi widokami.

Szlak nie należy do trudnych. Zawiera liczne mosty oraz schody prowadzące w górę, jednak trasa nie wymaga nadzwyczajnej kondycji więc proponuję potraktować ją jako poobiedni spacer zakończony deserem pod gołym niebem.

Szlak prowadzi do stacji kolejki liniowej Homole oraz do bacówki, w której baca chętnie poczęstował nas kubkiem świeżego, owczego mleka, po czym udał się… wydoić stado owiec.
Schodząc do Jaworek spotkaliśmy ciekawego owada. Na pierwszy rzut oka wydawał się być królową mrówek. Nie znam jednak polskiego gatunku ubarwionego w tak ciekawy sposób więc po zrobieniu zdjęć poradziłem się specjalistów na forum formicopedia, gdzie bezbłędnie zidentyfikowano delikwenta jako samicę żronki. W przeciwieństwie do mrówek, potrafią podobno naprawdę okrutnie użądlić…

Co ciekawe, większość gatunków żronek żyje w tropikach. Nie trzeba więc wcale lecieć na równik, żeby spotkać egzotycznego zwierza!
Pienińskie szczyty
W Pieninach nie ma zbyt wysokich wzniesień ani specjalnie trudnych, wymagających tras. Mogę je więc z czystym sumieniem polecić wszystkim spragnionym kontaktu z naturą. Wszędzie dookoła istnie sielskie widoczki. Jeśli natomiast chodzi o zdobywanie szczytów, największą popularnością cieszą się Trzy Korony oraz Sokolica. Szlaki prowadzące na obie góry są bezpłatne, jednak konieczność uiszczenia niewielkiej opłaty pojawia się tuż przed wejściem na znajdujący się na samym końcu punkt widokowy.
Trzy Korony
Jeśli mamy szczęście, z Trzech Koron zobaczymy elegancką panoramę okolicy. Załączyłem ją na zdjęciu rozpoczynającym post, ale jako, że jest to wizytówka Pienin, pozwolę sobie skierować na nią Wasz wzrok ponownie:

Wracając z Trzech Koron warto przejść szlakiem niebieskim prowadzącym do kapliczki Świętej Kingi oraz ruin Zamku Pienińskiego. Tydzień temu niestety wejście na Zamek było zamknięte.
Sokolica
Na Sokolicę dla odmiany wybrałem się samotnie około 6:30 rano. Przywitał mnie całkiem opustoszały, leśny szlak i chłodne, wypełnione mgłą górskie powietrze. Mimo, że Sokolica jest niższa od Trzech Koron, podejście momentami było znacznie bardziej strome i niebezpieczne. Ponadto nocą spadł deszcz i kamienie na trasie ciągle pozostawały wilgotne.

Szlak prowadzi przez teren objęty ochroną ścisłą. W związku z tym zobaczyć możemy wiele powalonych drzew, leżących latami i rozkładającymi się w sposób w pełni naturalny. Pod korą martwych drzew rozwijają się najróżniejsze gatunki chrząszczy, z których te najrzadsze potrafią być wyjątkowo wybredne. Zdarza się, że interesują je wyłącznie drzewa konkretnego gatunku, leżące przez określony czas np 2 lub 3 lata oraz posiadające korę konkretnej grubości. Na zdjęciu poniżej widzimy ścieżki wydrążone przez chrząszcze i ich larwy jeszcze gdy drzewo było pokryte korą.

Jeśli mamy akurat pecha, na szczycie Sokolicy nie zobaczymy nic poza gęstą mgłą i chmurami. Tak też było w moim przypadku. Aczkolwiek sama trasa (i jej chrząszcze) stanowiła dla mnie ciekawą atrakcję. Wejście na szczyt i powrót alternatywnym szlakiem do Krościenka zajęły mniej więcej 2 godziny szybkiego marszu.

Salamandra plamista
No dobrze, byłem w Pieninach od 3 dni i rozglądałem się uważnie, ale żadnej salamandry nie dostrzegłem. Gdy przez chwilę udało mi się złapać zasięg LTE, po raz pierwszy podłączyłem się do sieci, zignorowałem setki powiadomień, które zaatakowały mój telefon, a następnie poszukałem konkretów dotyczących królowej polskich płazów. Idealną pomocą okazała się publikacja Mariana Zakrzewskiego pt. „Salamandra plamista – Rozmieszczenie, biologia i zagrożenia”. Następnego dnia, douczony, wybrałem się do Wąwozu Homole chwilę przed zmierzchem. Padał deszcz i ogólnie było mocno nieprzyjemnie. Zaglądałem pod kamienie, powalone drzewa, szukałem w trawach i mchu. Nic. Gdy zrobiło się już prawie ciemno, zaświeciłem latarką w szczelinę pod jednym głazem. Niestety nic tam nie znalazłem, a gdy odwróciłem się by iść dalej i podniosłem nogę by postawić kolejny krok, o mało się nie wywróciłem. Milimetry dzieliły mojego buta od tej oto dorodnej… Salamandry plamistej:


Dorosłe salamandry są raczej powolne i poruszają się mało zgrabnie, dzięki czemu mogłem spokojnie ustawić aparat i mimo późnej pory, uwiecznić tę zawsze uśmiechniętą istotę. Polowanie zwieńczone sukcesem. Niesamowite stworzenie, a do tego wyglądające naprawdę egzotycznie.

Rzut oka na Tatry
Pieniny to nie Tatry. Ale Tatry widać doskonale ze szczytu Palenicy, na którą to wjechaliśmy tym razem wyciągiem. Ciekawą wyprawą byłoby przejście pieszo z plecakiem i namiotem po linii prostej na sam Giewont czy Rysy. Szkoda tylko, że polskie prawo zabrania rozbijania się na dziko w parkach narodowych…

Miód niejednego zwiódł…
…a zwiedzie i Ciebie, gdy położysz go na chlebie. Będąc w górach, gdzie powietrze jest czyste, a roślinność bujna, nigdy nie odmawiam sobie zakupu miodu z lokalnych pasiek. Niestety w Pieninach znalezienie prawdziwego pszczelarza nie było wcale takie proste. Google Maps w tym temacie milczy, a sklepy oferujące miody w Szczawnicy proponują towar z Mazur lub „z polskich pasiek”. Przypadkiem dowiedzieliśmy się jednak o istnieniu pasieki na skraju Grywałdu, przy ulicy Krośnickiej. Przed domem widniej taka oto tablica:

Właścicielami jest małżeństwo hobbystów, którzy każdą pszczołę traktują jak członka własnej rodziny. W pierwszej połowie maja dostępny był wyłącznie miód mniszkowy, ponieważ cały zeszłoroczny zbiór został dawno sprzedany i zjedzony. Dzięki uprzejmości właścicieli mieliśmy okazję zobaczyć ule z bliska, posłuchać głośnego bzyczenia pszczół i zobaczyć je przy pracy na własne oczy.

Zostaliśmy oprowadzeni po posiadłości, gdzie znajdowało się całe mnóstwo sprzętu niezbędnego przy hodowli pszczół. Osobiście nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak obszerną wiedzą trzeba dysponować, by prawidłowo zadbać o pszczoły i wytwarzać wysokiej jakości miód.
Otrzymałem zgodę na fotografowanie oraz cały zestaw informacji na temat produkcji miodu, wykorzystywanych technik i innych ciekawostek, które powinienem tu zamieścić… ale nadal czuję, że dotknąłem tylko wierzchołka góry lodowej. Nadal jestem tak mało kompetentny w temacie pszczelarstwa, że zdecydowałem się odesłać czytelników prosto do pasieki Happy Apis w Grywałdzie. Jakość miodu mówi sama za siebie i wystarczającą oceną z mojej strony niech będzie fakt, że zakupiłem w pasiece 2 słoiki miodu, a kolejnego dnia wróciłem po 3 kolejne.

Dla przykładu, sam nigdy nie domyśliłbym się, że pszczołom należy narzucić strukturę plastra, który będą budować, aby mieć pewność, że wypełnią go miodem, a nie… trutniami. W tym celu wykorzystuje się widoczne poniżej wkładki, oparte o piękne słoiki wypełnione miodem.

Podsumowując…
Cóż… szczyty zdobyte, salamandra wytropiona, zapas miodu kupiony… czego więcej chcieć od życia? Może jedynie tego, by każdy kolejny dzień mijał mi tak jak w Pieninach?

Ostatniej nocy w Pieninach, tuż przed wyjazdem, raz jeszcze wybrałem się do Wąwozu Homole. Nie zgadniecie, kogo tam spotkałem…


Na sam koniec tej przydługiej opowieści, podzielę się jeszcze jedną ciekawostką. Zupełnie przypadkiem, jadąc autostradą A4 z Krakowa do Katowic trafiliśmy na Siedlisko Nutrii w Jaworznie. W tej małej miejscowości znajduje się park miejski oraz zbiornik wodny, w którym żyją najprawdziwsze nutrie i bez większych trudności można je wypatrzeć.

A dosłownie pół kilometra dalej postawiono pomnik chomikowi europejskiemu. Nadano mu imię Drwaluś…

Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy dotarli do końca opowieści i życzę wytrwałości w tej przedziwnej, wirusowej epoce. Mam nadzieję, że chociaż trochę umiliłem Wam czas i zachęciłem do zwiedzania naszego pięknego kraju, co w tym roku może okazać się najlepszym wyborem 🙂
P